Mysore to miasto zdecydowanie mniejsze od Bangalore, ale to chyba jedyna zauważalna różnica. Jest dobrą bazą wypadową ponieważ w okolicy znajduje się sporo ciekawych miejsc, a jednym z nich jest poświęcona Vishnu świątynia Ranganatha Swamy Temple. Nie będę się tutaj rozpisywał o podstawach hinduizmu (zainteresowanych odsyłam do Wikipedii), powiem tylko że jak na indyjskie świątynie ta jest dość sporych rozmiarów, pochodzi z 894 r., a nad głównym wejściem znajdują się wyrzeźbione w granicie 24 postacie boga Vishnu. Oczywiście przed wejściem należy zdjąć buty, a w środku obowiązuje absolutny zakaz fotografowania. Wśród miejscowych wzbudzamy zainteresowanie nawet większe niż sama świątynia, na tyle że chcą sobie z nami robić zdjęcia. Zastanawiamy się czy nie zacząć za to kasować np. po 10 RS. W dobrym tonie jest ofiarować coś bóstwu - kokosa, kwiaty, czy kilka rupii. Po wyjściu ze świątyni hindusi malują sobie na czole czerwoną kropkę, i jest to znak dla wszystkich, że byli. Tzw. Kunkum wytwarzany jest z kurkumy z domieszką wapna gaszonego, i używany podczas różnego rodzaju religijnych rytuałów. Nie należy go jednak mylić z Bindi, które oznacza w zależności od regionu kobietę zamężną lub pannę.
Dla przybyszów z Europy niemałym szokiem może być widok swastyki namalowanej w wielu miejsach, nie tylko w świątyniach. Należy jednak pamiętać, że w hinduizmie swastyka to symbol Ganapatiego, jednego z ważniejszych bóstw, oznaczający szczęście i pomyślność, i istniejący na długo przed znanym wszystkim niesympatycznym panem z wąsem.
Blisko świątyni znajduje się miejsce pochówku Sułtana Tipu, który w latach 1782 - 1799 rządził królestwem Majsur, a w Bangalore miał swój letni pałacyk do którego jeździł na wakacje :)